A co było na początku? - niewielu Echelon zna historię powstania tego świetnego zespołu, jakim jest Thirty Seconds To Mars!
Na pomysł o założeniu zespołu wpadł Jared Leto. Razem z bratem od dziecka kochali muzykę, więc w którymś momencie pojawiła się myśl o zespole. Z początku miał to być mały rodzinny projekt dla rozrywki, w tamtych czasach nikt nie przewidział że powstanie coś niesamowitego! Mimo wszystko, dzieciństwo braci wcale nie było takie beztroskie i wspaniałe jak się wydaje...
FRAGMENT Z WYWIADU O DZIECIŃSTWIE W MAGAZYNIE THE SUNDAY TIMES Z JAREDEM I SHANNONEM LETO
JARED:
Mama urodziła Shannona jak miała 17 lat. 18 miesięcy później na świecie pojawiłem się ja. W tamtym czasie mama mieszkała w Luizjanie i już wcześniej wiedziała, że chce się stamtąd wydostać. Nasza samotna, nastoletnia mama w jedną rękę złapała mnie i Shannona, a w drugą garść bonów żywnościowych i udała się na północ do Massachusetts.
Była to dość odważna decyzja, jednak pomyślała, że wynosząc się stamtąd da nam szansę na lepsze życie. Była też trochę wolnym duchem, zwolenniczką kultury hippisowskiej, która szerzyła się w Ameryce w latach 60-tych i 70-tych. Tak więc w tym początkowym okresie mnóstwo się przenosiliśmy, nie było dla nas żadną nowością to, że budziliśmy się w samochodzie odkrywając, że znowu jesteśmy w drodze.
Z pewnością byliśmy biedni, ale mama imała się różnych, dziwnych prac i była zdeterminowana, żeby wrócić na studia. Kochała też sztukę, od samego początku wielu jej przyjaciół było artystami, fotografikami, aktorami i muzykami. Mieszkaliśmy z nimi albo w wielkich domach albo w komunach hippisowskich. Przyglądaliśmy się jak malują, wywołują zdjęcia, lepią gliniane naczynia i często do nich dołączaliśmy. Jeśli ktoś w naszym pobliżu odłożył gitarę lub bongo to miał zagwarantowane, że albo ja albo Shannon zaraz je złapiemy. Shannon miał obsesję na punkcie rytmu, walił w garnki i patelnie zanim jeszcze usłyszał o istnieniu perkusji.
Pewnego razu mama zobaczyła ogłoszenie w lokalnej gazecie – ktoś chciał oddać pianino pierwszej osobie, która się po nie zgłosi. Dotarliśmy tam we trójkę jako pierwsi i pchaliśmy to zdezelowane pianino przez całą drogę do domu. Brakowało klawiszy, było rozstrojone,ale ani trochę się tym nie przejmowaliśmy. Mimo wszystko mogliśmy na nim grać.
Latem często wracaliśmy i spędzaliśmy czas z rodziną naszej mamy w Luizjanie. Byli Cajunami, byli biedni, mieszkali w domu z jedną sypialnią. Właściwie to myśleliśmy, że są bogaci, ponieważ w ogrodzie za domem mieli basen – prawdopodobnie kupiony od jakiegoś komiwojażera. Siedzieliśmy w nim godzinami, starając się zrelaksować albo walcząc z komarami, które były tak wielkie, że równie dobrze mogłyby być ptakami.
Byliśmy niesfornymi dzieciakami i jestem pewien,ze doprowadzaliśmy naszych dziadków do szaleństwa, nie wspominając już o mamie czy niektórych nauczycielach jakich spotkaliśmy w naszym życiu. Obaj żywiliśmy nienawiść do szkoły. Szkoła była dla nas karą, więzieniem i w efekcie jeden z nas zawsze lądował na dywaniku u dyrektora. Ale mówiąc szczerze nauczyciele to drobiazg. Nie przejmowaliśmy się tym co zbroiliśmy w szkole, za to nie chcieliśmy, żeby dowiedziano się o tym co wyczyniamy poza szkołą.
Można by powiedzieć, że mieliśmy nienasycony apetyt na przygody. Gdy ujrzeliśmy napis NIE WCHODZIĆ, to był to dla nas sygnał. Włamywaliśmy się do biur, magazynów, szkół… mówisz, masz. Z biegiem czasu staliśmy się parą drobnych złodziejaszków: jednego dnia kradliśmy butelki z alkoholem, a drugiego skuter albo ładnie wyglądający motocykl. Tym się zajmowaliśmy. Jedne dzieci wyjeżdżały na obóz wakacyjny, a my wyjeżdżaliśmy, żeby ukraść ci samochód.
Myślę, że w tamtym czasie nie uważaliśmy, że robimy coś złego, chyba, że zostaliśmy złapani - to była gorsza sprawa. Gdyby mama się dowiedziała, byłaby zrozpaczona, jednak to nas nie powstrzymywało, a wręcz przeciwnie, z wiekiem to się pogłębiało.
Kiedy byłem już sporym nastolatkiem, przeprowadziłem się do Waszyngtonu. Raz byłem na studiach artystycznych, a raz nie. Było to w czasie, gdy wschodnie wybrzeże obejmowała epidemia kraku. Były dni, gdy siadało się w kółku z grupką ludzi i puszczało igłę w obieg. Wiele z tych osób nie ma już na tym świecie.
Tak szczerze to wtedy mógłbym zostać tylko artystą albo dilerem narkotyków. To samo mógłby pewnie powiedzieć Shannon. Ale udało mi się wyjść z kryzysu, wróciłem na studia. Przypuszczam, że otoczyłem się tym samym rodzajem kreatywności, która towarzyszyła nam w dzieciństwie i stało się to moim wybawieniem.
Inaczej było z moim bratem. Zażywanie narkotyków nasiliło się. Walczył ze swoimi demonami. Udał się w bardzo mroczne miejsca. Ma szczęście, że żyje. Szalone jest to, że gdyby nie on, to nie podjąłbym ryzyka związanego z moją karierą, żeby gonić za rzeczą, którą naprawdę kocham w swoim życiu, to jest muzyką. W tym sensie, moje marzenia są także jego marzeniami i teraz po tym wszystkim co przeszliśmy, żyjemy swoimi marzeniami razem.
SHANNON:
Naszego ojca nigdy nie było koło nas. Odszedł zaraz po naszych narodzinach. I nigdy go nie spotkaliśmy, ponieważ gdy miałem 10 lat to popełnił samobójstwo. Jared miał wtedy 8 lat.
Tak więc można rzec, że od samego początku byliśmy tylko mama, Jared i ja. Mama wciąż była nastolatką i podejrzewam, że cały czas starała się poukładać swoje sprawy. Wiedziała jednak, że chce porzucić życie jakie miała w Luizjanie. Tak więc skończyło się na tym, że wiele podróżowaliśmy. Raz na jakiś czas przyjeżdżaliśmy do nowego stanu, nowego miasta czy na nową ulicę i zaczynaliśmy wszystko od nowa.
Pamiętam jak raz przeprowadziliśmy się do nowej dzielnicy i chcieliśmy z Jaredem zaprzyjaźnić się z dzieciakami z naszej ulicy. Zaprosiliśmy więc grupkę w okolice naszego domu i wpadłem na pomysł, jak mi się wtedy wydawało, fajnej zabawy. Powiedziałem dzieciakom, żeby stanęły obok mnie,a Jaredowi,żeby stanął pod ścianą i rozłożył ręce i nogi,a ja będę rzucał między nie rzutkami. Pierwszy rzut okazał się doskonały. Następny już nie. Trafiłem Jareda w ramię, zaczął się drzeć wniebogłosy i wszystkie dzieciaki uciekły przerażone.
Patrząc wstecz, nie mieliśmy wielu przyjaciół. Jared był typem chłopaka, który nie dał sobie w kaszę dmuchać i nie wahał się wdawać w bójki. Myślę, że często czuliśmy się jak outsiderzy, a to nie pomagało żadnemu z nas w polubieniu szkoły. Nie znosiłem dostosowywania się, nie znosiłem zasad i korzystałem z okazji, by je łamać - ciągnąc ze sobą Jareda.
Byłem wyrzucany ze szkoły tak często, że w końcu całkowicie z niej zrezygnowałem i właśnie wtedy zacząłem pić i brać mnóstwo narkotyków. Znikałem, łamałem prawo, do domu przywoziła mnie policja. Zadałem się z niewłaściwymi ludźmi i zacząłem kraść nowe samochody. Nie radziłem sobie, czułem, że nigdzie nie należę, więc robiłem najbardziej szalone rzeczy, żeby zagłuszyć hałas w swojej głowie. Byłem gorszy niż można sobie wyobrazić.
Na szczęście Jaredowi udało się odwrócić bieg rzeczy. Dostał miejsce w koledżu w Filadelfii, zajął się sztuką, potem pojechał do Nowego Jorku, żeby zająć się filmem. Przed 21 rokiem życia był już w Kalifornii i miał swoją pierwszą rolę telewizyjną. Wiedział co się ze mną dzieje, ale nie mógł nic zrobić. Sam musiałem wydostać się z zagrożenia, z tego całego obłędu.
W końcu tego dokonałem, a kiedy tak się stało udałem się do Jareda i to Jared pomógł mi odmienić moje życie. Bez niego nie mógłbym robić rzeczy, którą kocham najbardziej. Bez niego nie byłbym tą osobą,którą jestem dzisiaj.