Violetta. V-lovers. Co w tej chwili macie na myśli? Fioletowy serial przesłodzony miłością opowiadający o zbuntowanej nastolatce, która ma kilku chłopaków i zmienia ich jak rękawiczki? Srolettę? Durną latynoską telenowelę? Nie wątpię, że właśnie wielu z Was ma takie zdanie. Dzisiaj chciałabym opowiedzieć nieco o historii naszego fandomu, o tym że miłość jest siłą, którą możemy zdziałać naprawdę wiele. O tym, że SAMI ZAWALCZYLIŚMY O TO, ABY MIEĆ WSZYSTKO. Nie, nie mieliśmy nic podane na tacy. Nasi idole nie mieli pojęcia, kim są Polacy, jakim krajem jest Polska. Tym samym chciałabym innym fandomom dać tę siłę do próbowania, bo my też zaczynaliśmy od zera, my też musieliśmy patrzeć jak fani z innych krajów spełniali marzenia, a dla nas prawdziwym szczęściem był plakat w Bravo z twarzami fioletowej obsady. Smutne, ale prawdziwe. Taka była szara rzeczywistość.
Wszystko zaczyna się dokładnie 18 lutego, prawie trzy lata temu. Wiem, pewnie nie raz słyszeliście jakże wzruszające historie o tym, jak to na antenę Disney Channel trafiła Violetta, a my od razu zakochaliśmy się w niej po uszy. Wróć. Wcale tak nie było. Miłość do czegoś, do kogoś rodzi się stopniowo i tak było też z nami. Na początku zaczynaliśmy od prostej, nieco platonicznej miłości do samego serialu, z głową w chumurach oczekiwaliśmy kolejnego odcinka, kiedy dowiemy się, co będzie dalej. Potem to wszystko przeradzało się w zainteresowanie samą ekipą. TUTAJ ZACZYNA SIĘ HISTORIA. Pewnie tak jak w wielu przypadkach, w fandomach do jakich należycie, Polska także nie jest zbyt znanym krajem i nie tak łatwo ściągnąć tutaj kogokolwiek i pewnie wy sami dobrze o tym wiecie. Nie mieliśmy nic, żadnych podstaw, żeby akurat tutaj przylecieli. Zresztą, o czym była mowa te trzy lata temu. Nikt nie śmiał mówić, żeby zorganizować jakąś akcję, zwłaszcza że w większości ekipa pochodziła z krajów za oceanem. To co mówiliśmy? NIEMOŻLIWE. No, a jednak nie poddaliśmy się. Odbyła się pierwsza trasa koncertowa po drugim sezonie serialu, która objęła całą Amerykę Południową i część Europy, ale co z tego? Polska nie znalazła się w kalendarzu koncertów. Uaktywnialiśmy się na liveach, spamowaliśmy dniami i nocami na ich kontach społecznościowych i doczekaliśmy się jedynie słowa "Polonia" wypowiedzianego tu i ówdzie bez większego sensu, bo część nawet nie miała pojęcia co to jest Polska. Z czasem było lepiej i gorzej - chyba nie zawsze może być tak kolorowo. Fani zaczęli wybierać się na koncerty do Włoch, do Hiszpanii - gdziekolwiek, byleby spełnić swoje marzenia, które właściwie wtedy jeszcze nie były tak silne jak chociażby przed rokiem. MARZENIA TO COŚ, CO TRZEBA PIELĘGNOWAĆ Z KAŻDYM DNIEM, NAWET JEŚLI WYDAJĄ SIĘ NIEMOŻLIWE. Nie wszystkie marzenia się spełniają, ale ważne je mieć i traktować jak część z siebie. Chyba w tym kierunku podążaliśmy. Zdarzało się, że durne spamy hashtagami odbywały się co kilka dni, byleby coś zdziałać. To tak jakby od tego spamu zależało czy odbędzie się koncert czy nie. Nie wiem jaki był w tym cel wtedy, aczkolwiek sądziliśmy, że w tym była siła, moc i od tego wszystko zależało.
No i dochodzimy do trzeciego roku naszej przygody z Violettą i obsadą, kiedy jesteśmy tutaj. Nie mieliśmy nic, a mamy wszystko. W listopadzie 2014 ogłoszono pierwszy koncert w Łodzi. Jeden, jedyny koncert. Nic więcej. Wielka uciecha, ale co z tego, skoro bilety sprzedane w pierwszej godzinie nie starczyły, aby spełnić marzeń nawet części fanów. Jedziemy dalej. Zaraz dowiadujemy się o drugim koncercie, bo skoro wszystko sprzedało się w godzinę, a fani są oburzeni z racji, że nie mają jeszcze biletów coś trzeba zrobić. Kolejny koncert i kolejne bilety wykupione. I co zrobić teraz? Statystyki pokazują same za siebie. W Polsce serial znalazł się w czołówce krajów, w których serial stał się najbardziej znany. Na tym się nie skończyło. Chwilę potem ogłoszono trzy kolejne koncerty - w Warszawie na STADIONIE NARODOWYM i dwa w Krakowie w TAURON ARENIE. Te miały odbyć się kilka miesięcy potem (w Łodzi były w marcu, reszta w sierpniu). Typowa Polska musi odwalić coś, co będzie całkiem inne niż wszystkie inne kraje. Skoro czekaliśmy na to prawie trzy lata, jednak musieliśmy ich zaskoczyć.Pierwsza myśl to akcje koncertowe, o których dosłownie nikt z organizatorów nie chciał słyszeć. Musieliśmy radzić sobie całkiem sami. Mimo spamów na twitterze, instagramie, ogłoszeń na blogach, stronach, fanpageach każdy sądził, że to będzie zbyt mało, żeby wszystko wypaliło. Dzień koncertu, a my chodzimy jak na szpilkach, rozdajemy tony kartek, z których mieliśmy ułożyć polską flagę - trybuny miały trzymać białe, a płyta czerwone. Nawet nie wiecie jak bardzo przemysłowe ilości kolorowego papieru kupiliśmy, jednak chyba cenniejsze było to, co otrzymaliśmy w zamian. Łzy ekipy, która nie dowierzała temu, co się tu działo. Polscy fani śpiewali z całych sił. Patrzyli na siebie i jedyne co potrafili zrobić to wzdychnąć i powiedzieć - Warto było tutaj przyjechać. Podobnie postanowiliśmy w Krakowie i Warszawie, gdzie także zorganizowaliśmy akcje.
Hm, nadal wielu sądzi, że V-lovers to fandom, który nie potrafi? Fandom, który składa się jedynie z 5-letnich dziewczynek? Nie. Owszem, wielu z nas miało jedenaście, dwanaście lat zaczynając fioletą przygodę, jednak teraz mamy piętnaście, szesnaście lat. Szesnastolatki, osiemnastolatki mają już ponad dwadzieścia lat. Teraz możemy powiedzieć, że OSIĄGNĘLIŚMY SWÓJ CEL. Odbyły się koncerty solowe obsady, przyjeżdżają tutaj na promocje, próbują nam podziękować w ten prosty gest za to, co daliśmy im - tę prawdziwą miłość, ale sami nie potrafią wyrazić tego, co czują. Każdy traktowany jest tutaj równo. Piszę ten post i właściwie sama nie wiem czy wiem, co piszę. Trudno ubrać mi w słowa to, co czuję i nie wiem czy robię to dobrze, ale tak. Chcę przekazać w ten sposób innym fandomom to, że fandom to skarb, to nasza mała rodzina, z którą możemy zdziałać naprawdę wiele. My też myśleliśmy, że się nie uda, też sądziliśmy, że to zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe. Ale udało się, dzięki naszej pracy, naszej zawziętości, wiary w marzenia. Razem z naszym fandomem każdy z osobna dorastał razem. Razem - tak jak w rodzinie. Śmialiśmy się do bólu brzucha, płakaliśmy, krzyczeliśmy, piszczeliśmy, byliśmy przepełnieni euforią, innym razem całkowicie załamani, kłóciliśmy się, godziliśmy, ale to dlatego, że żyliśmy w przekonaniu, że jesteśmy rodziną. Nie myliliśmy się. Naprawdę to cudowny widok, że kiedy tylko jest okazja zbieramy się razem: wspólnie śpiewamy, rozmawiamy. Zawiązaliśmy dzięki fandomowi wiele nowych przyjaźni, nauczyliśmy się wielu rzeczy poprzez doświadczenia. Niemało przeszkód stawało nam na głowie. Otwarcie mówię, że było dokładnie tak jak wspomniałam na początku - cieszyliśmy się, bo w jakiejś gazecie dołączony jest plakat z ekipą, bo gdzieś zobaczyliśmy jakiś gadżet.
Film kinowy w maju 2014 w ogóle był spełnieniem marzeń, bo przecież zobaczymy ich na dużym ekranie tak jakby byli prawdziwi. Gdyby ktoś powiedział mi te trzy lata temu, że ich spotkam, przytulę, zamienię kilka słów pewnie zaśmiałabym się. Życzę każdemu z osobna tutaj, aby spotkał swojego idola, spełnił swoje marzenie. Cholernie piękne uczucie, kiedy stajesz przed nim, łzy same lecą po twarzy, unosisz się kilka metrów nad ziemią i sama nie wiesz co się dzieje, czy to prawda, czy naprawdę spełniają się twoje marzenia, kiedy nie możesz wydusić z siebie słowa i nawet nie wiesz od czego zacząć. Ja swoje marzenia już spełniłam. Teraz czas na Was. Wiem, że to nie jest łatwe. Wiem, że istenieją fandomy, które od kilku lat próbują, ale jeszcze się nie udało. Co z tego? Próbujcie dalej, kiedyś Wam to wynagrodzą i choćby za kolejne kilka lat uda się. Nam też brakowało sił. My - jako fandom V-lovers - jesteśmy naprawdę otwarci na pomoc Wam, bo wiemy, że my także byliśmy w potrzebie i pewnie jeszcze nie raz będziemy. Niepotrzebne są tu kłótnie, nie potrzeba durnych sprzeczek, bo któryś fandom mawięcej fanów, a któryś mniej. To nie ma nic do rzeczy i to nie świadczy o tym, że fani tego artysty kochają kogoś mniej. Wcale tak nie jest. My postanowiliśmy zjednoczyć się i wszyscy fani fioletowych artystów pomóc V-lovers. Od tego wszystko się zaczęło i choćby nie wiem co się stało, nigdy Tinistas, Lodofanaticas, Jorgistas czy Samukistas nie będzie tyle, ile V-lovers. Marzę, abyśmy kiedyś stanęli wszyscy twarzą w twarz, wszystkie fandomy i powiedzieli: tak, JESTEŚMY JEDNĄ, WIELKĄ RODZINĄ. Przepraszam, że zajęłam Wam aż tak dużo czasu, nie chciałam. Chciałam jedynie powiedzieć te kilka słów od siebie. Razem jesteśmy siłą. Powodzenia, kochani.
Domiś, redaktorka bloga Violetta 2 Polska
Mam nadzieje, że niedługo spotkamy się wszyscy. Wszystkie fandomy razem. Zobaczymy jak jest nas dużo. Każdy ma swojego idola, idoli. Nie róbmy żadnych dram. Jest nas bardzo dużo. Ciekawe co byście powiedzieli jakby ktoś obraził wasz fandom.
Tutaj zwracam się do hejterów. Kurde ludzie ogarnijcie się. My jako V-lovers nie mamy problemów. Każdy fandom uważamy za równy. Nikt się nie wywyższa zrozumcie. Zobaczcie jak jest ze mną. Mówię to przykładowo. Jestem Arianators, a jednocześnie V-lovers. Nie mowie Wam żebyście byli w kilku fandomach, a się szanowali nawzajem. Zgadzam się w 100% z autorką tego posta - Olą. Świetny post. ☺