Hejka! Oto moje nowe fanfiction, które od dziś regularnie będę tutaj publikować. Mam nadzieję, że wam się spodoba i będziecie wyczekiwać kolejnych rozdziałów. Jeśli macie jakieś rady bądź coś wam się nie podoba dajcie znać, bo mistrzem w pisaniu to ja nie jestem, a robię to tylko i wyłącznie dla własnej przyjemności:)
Patrzę wymownie na ojca, nie mogąc uwierzyć co właśnie powiedział. To chyba jakiś żart, szkoda, że wyjątkowo nie wywołał mojego uśmiechu. Bo o w końcu w tym chodzi, prawda?
- To twoje kolejne kłamstwo? Oh, daruj sobie. - przewracam lekceważąco oczami.
Teraz to on wygląda na zirytowanego, jednak pozostaję nadal niewzruszona. Od zawsze niby chciał mojego szczęścia, szkoda, że nigdy nie potrafił mi go dać. Po rozwodzie rodziców zdecydowali, że zostanę z ojcem w Portland. Matka wyprowadziła się do Brighton, gdzie wiedzie teraz spokojnie życie razem ze swoim nowy mężem i jak mi wiadomo - synem, moim przybranym bratem, którego nigdy nie widziałam na oczy. Ale jak to mówią: rodziny się nie wybiera, prawda?
- Chociaż raz bądź poważna, Casey. - warczy rozgniewany.
- Traktujecie mnie jakbym była przedmiotem. Mieszkam tu od urodzenia tymczasem z dnia na dzień mam wyprowadzić się tysiące kilometrów stąd, bo ty sobie po prostu nie radzisz.
Może nie jestem idealna, mam wady, ale czy impreza, czy zła ocena albo po prostu powrót do domu pod wpływem - zawsze uchodziło mi to na sucho. Chyba tym razem przekroczyłam pewne granice.
- Przykro mi, ale to jest moje ostatnie słowo. Nie widzę lepszego rozwiązania. - wzdycha.
Kręcę głową z rozdrażnieniem, posyłając mu mordercze spojrzenie. Gwałtownie wstaję i udaję się do swojego pokoju, uprzednio mijając ojca.
- Jutro o 9 masz samolot. Twoja matka będzie czekać na ciebie na lotnisku. - mówi na odchodne.
Zaciskam dłonie w pięść, po czym zamykam drzwi od pokoju mocno trzaskając.Dlaczego do cholery to ja zawsze muszę się dostosować? Czy choć raz mogą potraktować mnie poważnie? Nie obwiniam jedynie ojca, bo wiem, że gdyby nie zgoda matki nie byłoby nawet mowy o przeprowadzce. Oni zrobią wszystko, by uprzykrzyć mi życie - tak jak robiłam im to ja przez poprzednie lata. Kiedy żadna chamska odzywka to nic w porównaniu z tym co oni pragną zrobić. Zemsta jest słodka, szkoda tylko, że nie przynosi korzyści.
Postanawiam nie marnować czasu i zacząć się pakować. Zastanawiam się tylko jak zmieszczę całe swoje życie w jednej walizce. Przynajmniej pogoda się nie zmieni - w Portland pada równie często jak w Anglii. Wzdycham, wrzucając raz po raz ubrania do walizki. Biorę tyle ile mogę, choć i tak wiem, że zaraz po przyjeździe matka zabierze mnie na zakupy, które według niej zastąpią mi jej miłość. Przynajmniej raz w miesiącu wysyła mi ubrania lub kosmetyki, zakupione oczywiście za pieniądze jej nowego partnera. Czy ona naprawdę sądzi, że jestem aż taką materialistką? Jedno wiem: nie dogadamy się, a już pierwszego dnia przysporzę sobie problemów. To moja codzienność, nic więc dziwnego.
Budzą mnie promienie słońca, przedzierające się przez zasłony. Rozglądam się wokół i zauważam, że noc spędziłam na walizce, efektem czego jest ból pleców. Podnoszę się z dywanu, uprzednio patrząc na godzinę. Do odprawy zostały mi jeszcze trzy godziny, co oznacza, że za dwie, będę musiała opuszczać dom rodzinny.
Wchodzę do łazienki, gdzie wykonuję wszystkie poranne czynności. Ubieram przygotowane wczorajszego wieczoru rzeczy, czyli czarne boyfriendy i biały crop top. Dodatkowo narzucam na siebie szary kardigan. Całość ma być przede wszystkim luźna i wygodna i jak mniemam taka właśnie jest. Wszystkie te czynności wystarczyły, by pochłonąć godzinę mojego cennego czasu.
Chwytam walizkę oraz małą, podróżną torbę po czym torując sobie drogę schodzę na parter. Ojciec już czeka, a gdy mnie zauważa gestem ręki pokazuje, bym szła już do samochodu. Będę tęsknić, Portland.
*
Lekkie szturchnięcie stewardessy wybudza mnie z transu, przywołując do rzeczywistości. Lądowanie samolotu to zdecydowanie najmniej przyjemna część lotu.
Zapinam pas, stosując się do zaleceń kobiety, a już po kilkunastu minutach moje stopy po raz pierwszy dotykają angielskiej ziemi. Kieruję się w stronę gmachu budynku, gdzie po kilku standardowych procedurach odbieram walizkę i opuszczam obiekt.
Rozglądam się po ruchliwej ulicy, starając się zlokalizować samochód mojej matki, co okazuje się trudnym zadaniem, ponieważ przypominam sobie, że zmienia auta jak rękawiczki. Cóż, pieniądze to nie wszystko, prawda?
- Cas! - to ostatnie co słyszę, nim cudze ramiona wieszają się na moich plecach, a zapach perfum drażni moje drogi oddechowe.
Odsuwam się z lekka, przyglądając się jej. Nic a nic się nie zmieniła - poza tym, że na jej twarzy pojawiło się kilka zmarszczek, a kolekcja torebek powiększyła się o kolejne sztuki. Czyli po staremu.
- Wyładniałaś. - komplementuje mnie, na co zirytowana kiwam głową w podzięce.
- Jedźmy już do domu, jestem wykończona. - mówię błagalnie, posyłając jej przepraszające spojrzenie.
- Twój nowy dom jest zaledwie piętnaście minut stąd, więc zaraz tam dotrzemy. Proszę cię tylko o jedno..
- Tak, wiem, mam dobrze traktować twojego nowego kochasia i tego rozpieszczonego idiotę, tak? - rozdrażniona przewracam oczami.
- Casey, mój mąż ma imię, syn tak samo. Nie bądź nie miła. - beszta mnie, wsiadając do samochodu.
- Po prostu nadal nie mogę uwierzyć, że odeszłaś tylko dlatego, że zależy ci tylko i wyłącznie na pieniądzach. - mówię sarkastycznie, odwracając się w stronę bocznej szyby.
Ciche westchnięcie matki powstrzymuje mnie od dalszej dyskusji. Jeśli tak ma wyglądać nasza relacja to chcę wrócić do ojca.
Na miejsce docieramy tak jak zapowiadała kilkanaście minut później. Duży dom z białej cegły, otoczony zadbanym ogrodem - to właśnie moje nowe miejsce zamieszkania. Mimo sprzeciwów matki biorę do ręki walizkę, po czym wchodzimy do środka.
Wnętrze nie wzbudza mojego zainteresowania - jedyne o czym marzę to odpoczynek.
- Gdzie jest mój pokój? - pytam cicho.
- Na piętrze, drugie drzwi po prawej. - uśmiecha się.
Kiwam głową, po czym wchodzę po schodach na piętro. Bez namysłu otwieram drzwi do jak mniemam mojego pokoju, jednak widok jaki tam zastaje nie jest taki, jakbym się spodziewała.
- Hej? - witam obcego mi chłopaka, który beztrosko leży na łóżku.
- To mój pokój. - bąka, posyłając mi zirytowane spojrzenie. - Wyjdź.
- To ty jesteś Leondre? Matka mi o tobie wspominała. - wzruszam ramionami.
- Nie obchodzi mnie to, co ci o mnie mówiła. Wynoś się. - warczy.
- Myślałam, że możemy lepiej się poznać, w końcu jesteśmy przyszywanym rodzeństwem.
Gwałtownie wstaje, a jego wzrok przeszywa mnie na wylot. Wygląda na zdenerwowanego.
- Nie jesteśmy żadnym, rodzeństwem, rozumiesz?
*
Z niecierpliwością czekam na kolejną część <3