Witam serdecznie. Jestem tutaj od dwóch godzin, więc jako pierwszego posta postanowiłam wstawić swojego destielowego one-shota. Został on już wcześniej opublikowany na moim wattpadzie, do którego zostawię link, jakby ktoś był zainteresowany. Na zachętę dodaję krótki opis shota:
Nasze złe wspomnienia są czymś, o czym z reguły nie chcemy pamiętać, odsuwając je i chowając głęboko w sobie. Dean przekonuje się, że wystarczy tak niewiele, by wszystko co do tej pory chciał ukryć, z taką łatwością opuściło jego wnętrze. Nie tylko słowa i myśli, lecz także czyny, do których nigdy nie miał odwagi.
watt: https://www.wattpad.com/user/BlackEyesWhiteWings
Dean leżał na ziemi, obok swojej dziecinki, w którą przed chwilą uderzył plecami. Próbował poskładać wszystkie myśli w jedną całość i zarejestrować co dokładnie się wydarzyło, ale szum w jego głowie i krzyki, które słyszał wokół skutecznie mu to uniemożliwiały. Był pewien, że umiera. Czuł jak uchodzi z niego życie. Patrzył na niebo, próbował uczepić się chociaż jednego punktu na nim, starając się nie zamykać oczu, mimo że powieki okropnie mu ciążyły. Dzisiejszej nocy jak na złość niebo było pochmurne, co dodatkowo utrudniało mu zadanie. Nagle przed sobą ujrzał dwie, pięknie błyszczące, błękitne plamki. Obraz był lekko rozmyty, ale były one tak inne od reszty otoczenia, że nawet przy niewielkiej widoczności zdołał je zauważyć i zawiesić na nich wzrok.
- Dean? Dean! - Usłyszał tuż obok ucha.
Czuł, że ktoś szarpie jego ciałem. Może i nie widział dobrze, ale ten głos od razu przypomniał mu wszystko, jakby elementy jego umysłu poskładały się na nowo.
- Cas... - wysapał ciężko. Jego zdolność mowy zanikała z każdą sekundą, jakby części mózgu po kolei i stopniowo się wyłączały. Dzięki ostatnim, nielicznym receptorom poczuł, jak coś skapuje mu na policzek. Cas płakał, Dean widział, że łzy płyną z jego oczu, ale nic nie potrafił na to poradzić. Z całych sił starał się wyrzucić z siebie ostatnie dwa słowa.
- Nie... - zaciął się, potrzebował kilku chwil by zebrać wystarczająco dużo energii. - Nie płacz... - wyszeptał. Jego struny głosowe już praktycznie nie funkcjonowały. W końcu obraz zaczął rozmywać się jeszcze bardziej, a ostatnie co łowca zobaczył, to głowa Casa spoczywająca na jego klatce piersiowej. Zanim kompletnie odpłynął, resztki świadomości zarejestrowały ciche, stłumione szlochy.
***
Obudził się i gwałtownie podniósł się do pionu po czym omiótł wzrokiem otoczenie. Pamiętał to miejsce. Jego pokój, bunkier, wszystko to było mu znane. Poczuł jak kręci mu się w głowie, a w uszach lekko dzwoni. Wziął głęboki wdech i próbował wszystko sobie poukładać.
Usłyszał głosy zza drzwi. Wszystkie swoje myśli skupił na nich, by być może dowiedzieć się czegokolwiek o tym, co się wydarzyło.
- Sam, to nie ma sensu. Wiesz, że musimy go spalić, nie będzie wiecznie leżał tutaj i gnił. - Wyłapał tylko jedno zdanie, przez które serce zabiło mu szybciej. Co się tu do cholery dzieje?
Po tej wypowiedzi nie usłyszał już nic. Być może nic już więcej nie było, ale nie miał czasu na myślenie. Dźwięk otwieranych drzwi zaburzył jego skupienie. Zobaczył Castiela, jego najlepszego przyjaciela... Dlaczego to była pierwsza myśl jaka przyszła mu do głowy po zobaczeniu Casa?
Brunet ujrzawszy Deana zrobił wielkie oczy. Na jego twarzy malowało się przerażenie, a oddech przyspieszył i stał się ciężki. Anioł wysunął z rękawa swoje ostrze i odsunął się od łóżka.
- Czym... czym ty jesteś? - wysyczał przez zęby.
Łowca wzdrygnął na te słowa, był spanikowany tym co się działo.
- Cas? Cas, przecież to ja - odezwał się blondyn, w tym momencie wstając z łóżka. Nie miał pojęcia, jakim cudem udało mu się ustać pionowo przy takich zawrotach głowy.
- Nie. Dean nie żyje. Więc ponawiam pytanie - Czym. Jesteś. - Castiel zabrzmiał groźniej niż poprzednio, co wywołało ciarki na plecach Deana i spotęgowało jego panikę. Jak to nie żyje?
Nagle wielka garść wspomnień uderzyła mu do głowy, kilka elementów układanki wskoczyło na swoje miejsce. Pamiętał to. Ten okropny ból w plecach, tracenie jednego zmysłu po drugim. I Casa, zwisającego nad jego ciałem, z błyszczącymi od łez oczami.
- Castiel... - zaczął, niepewny swoich słów. Ale musiał działać. - Cas, cholera, to ja, Dean. Co mam powiedzieć, żebyś mi uwierzył? Mam ci przypomnieć, jak klęczałeś nad moim ciałem, szarpiąc mnie i krzycząc moje imię? Nie wiem co się stało, ale... nie umarłem. Chociaż też tak myślałem. - Spojrzał na Castiela wzrokiem, który mówił "Uwierz mi, proszę".
Twarz bruneta nie wskazywała na to, aby uwierzył Deanowi, jednak w jego oczach łowca dostrzegł wewnętrzną walkę. Cała gama emocji przemknęła przez nie w parę sekund. Ten to ma talent. - przeleciało blondynowi przez głowę, rozpraszając go, przez co nie wyłapał końcowego efektu ów walki. Gdy Cas niespodziewanie rzucił się w jego stronę, Dean niepewny zamiarów przyjaciela, odsunął się parę kroków i uniósł ręce, gotów do obrony. Anioł był jednak pewny swej decyzji i już po chwili przyciągnął początkowo zdezorientowanego łowcę i zmiażdżył go w uścisku, a anieskie ostrze z brzdękiem uderzyło o podłogę. Blondynowi brakowało tchu, ale nawet perspektywa połamania żeber nie powstrzymała go przed przylgnięciem do Casa i szerokim uśmiechem radości.
- Dean... - powiedział, gdy już się od niego odsunął. - Jak to możliwe? Twoje serce nie pracowało, nie oddychałeś...
- Nie mam pojęcia Cas, nie wiem co się stało.
- Sam od dwóch dni wahał się, nie chciał cię pochować.
- Cóż... chyba słusznie. Niefajnym jest uczucie obudzenia się w zakopanej trumnie. Już to przerabiałem.
- Chodź, Sam siedzi na dole - odparł Cas i pociągnął Deana za sobą, narzucając niemal ekspresowe tempo. Blondyn wciąż nie potrafił poskładać tego co się wydarzyło. Pamiętał tylko Rowenę i jasną smugę, lecącą w jego stronę. Był pewien, że z jego myślami dzieje się coś niedobrego. Każda z nich miała jakby dwa oblicza, jedno, które pewnie byłoby dla niego dość normalne, i drugie. I nie mógł powiedzieć, że któreś z nich było złe, jednak któreś po prostu do niego nie pasowało.
- Dean?! - Usłyszał krzyk i wyrwał się z zamyślenia, spoglądając przed siebie.
Zobaczył swojego brata, którego wyraz twarzy mógłby spokojnie być synonimem szczęścia, radości i ulgi w jednym. Już po sekundzie czuł, jak ciasno oplata go swoimi kończynami i również nie pozostał mu dłużny. Uśmiechnął się i tak samo jak młodszy Winchester, poczuł niewyobrażalną ulgę, choć sam nie umiał wyjaśnić dlaczego.
- Dean, jak? Co się stało, jak ty...
- Chciałbym wiedzieć - przerwał, unosząc jeden kącik ust do góry.
- Byliśmy pewni, że Rowena cię zabiła...
- Powiedziała, że to zaklęcie robi wrak z człowieka - dodał Cas. - Na pewno czujesz się dobrze?
- Póki co jest w porządku. - Blondyn próbował złagodzić sytuację, chociaż wewnątrz czuł, że coś jest nie tak, jakby jakaś zaraza powoli opętywała jego umysł.
Co więcej, miał nieodpartą ochotę powiedzenia tego na głos i musiał silnie gryźć się w język, by nie popełnić tego, w jego mniemaniu, błędu.
- Dasz radę polować? Mamy sprawę.
- Nie, lepiej niech Dean zostanie - wtrącił się Cas.
- To lepiej ty też z nim zostań, w razie czego. Poradzę sobie.
- Jesteś pewien?
- Jasne, to tylko wampiry, dam radę.
Dean przyglądał się tej rozmowie i czuł się nieobecny. Chciał się wtrącić, powiedzieć, że da radę, ale coś w jego umyśle uważało inaczej. Myśli kłębiły mu się w głowie w ilości, która nie pozwalała mu wydać z siebie jakiegokolwiek dźwięku, zupełnie jak wtedy, gdy myślał, że umiera. Widział Sama, który po pokonaniu schodów, wychodzi z bunkra i nie umiał nawet powiedzieć zwykłego "Cześć".
- Dean? - Usłyszał obok siebie i odwrócił się. - Wszystko w porządku?
- Tak, wszystko okej. - Nie miał pojęcia jak te słowa przeszły przez jego gardło, ale cieszył się z tego. Musiał się skupić, odciąć się od tych dziwnych myśli. - Czy Rowena mówiła coś więcej o tym zaklęciu?
- Niewiele. Mówiła tylko, że jest to wyrok śmierci, jednak nie natychmiastowy, że zmiany zachodzą powoli... - Brunet mówiąc to wyglądał jak skopany szczeniak, a Dean w tamtym momencie nie rozumiał dlaczego.
Cas po prostu cholernie się martwił. Nie chciał znów przeżywać straty przyjaciela, to dla niego zdecydowanie za wiele.
- Hej, spokojnie, skoro znów zmartwychwstałem to nic mi nie będzie. - Szturchnął go w ramię, próbując rozluźnić atmosferę. - Błagam, powiedz, że mamy piwo.
- Niezmiennie, tak - odparł, a Dean szaleńczo powędrował do lodówki.
Gdy zobaczył sześciopak pomyślał, że nie mogło być lepiej. Tego właśnie potrzebował. Otworzył jedną butelkę i usiadł przy stoliku, podczas gdy Cas stał w wejściu, opierając się o framugę.
- A ty nie pijesz Cas?
- Nie, dziękuję.
Prawdą było, że przez ostatnie dwa dni anioł wypił już zdecydowanie zbyt dużo. Nie umiał pogodzić się ze śmiercią Deana. Pierwszego dnia wlał w siebie tyle alkoholu, że nie miał pojęcia jak ma na imię. Ostatnim razem wypił tyle podczas poszukiwań Boga. A raczej po ich zakończeniu, gdy dowiedział się, że jego ojciec nie ma ochoty mu pomagać. W momencie śmierci Deana czuł podobny ból, a może i nawet większy.
Łowca nagle zaczął sobie przypominać tyle rzeczy, że odniósł wrażenie jakby miało rozsadzić mu czaszkę. Wspomnienia zalały go niczym tsunami. Nie był przygotowany na tak dużą ilość obrazów, myśli i głosów w swojej głowie. Próbował je niwelować, zdusić je zanim kompletnie się rozlezą i zrobią z jego mózgu papkę, ale to było zbyt silne. Wbrew sobie krzyknął głośno i złapał się za głowę. Padł na kolana, kuląc się, próbując zrobić wszystko, by fala ustała. Castiel podbiegł do niego przerażony i uklęknął obok, starając się go uspokoić. Nic innego nie mógł zrobić.
- Dean! - krzyknął, starając się do niego dotrzeć.
Blondyn nie panował nad tym co robi, na chwilę został pozbawiony wszelkiej władzy w swoim ciele. Nagle wszystko ustało. Łowca otworzył oczy i rozejrzał się wokół siebie, z powrotem przyjmując do siebie rzeczywistość.
- Chyba jednak coś jest nie tak - wysapał ciężko Cas.
Nim Dean spróbował się podnieść, brunet zrobił to za niego, sadzając go na krześle.
- Tylko co to w ogóle było?
- Boże, nie wiem. Czułem, jakby wszystkie wspomnienia wracały do mnie ze zdwojoną siłą, słyszałem głosy, które słyszałem też kiedyś, czułem się bezsilny, jakby to wszystko zapanowało nad moim umysłem - wypowiedział, niemal na jednym wdechu i od razu zaczął się zastanawiać dlaczego.
Nie chciał mu tego mówić, nawet tego nie planował. Co się do cholery z nim dzieje.
- Czekaj... - Cas nieoczekiwanie wstał i zatrzymał się przy półce z książkami.
Dean przyglądał mu się jak jakiemuś obrazkowi. Dopiero po chwili przyłapał się na tym, że patrzy na niego zdecydowanie zbyt długo.
Brunet wyjął jedną z książek i położył na stoliku, przeglądając ją w zawrotnym tempie. W końcu zawiesił wzrok na jednej stronie i zamarł, jego oddech przyspieszył, a łowca na chwilę wstrzymał swój, widząc reakcję Castiela.
- Coś... coś nie tak?
- Musimy to jak najszybciej odkręcić. To... to jest zaklęcie, przez które jesteś szczery. Nie tylko przed innymi, ale i przed sobą, nawiedzają cię złe wspomnienia, które kiedyś nie dawały ci o sobie zapomnieć. Jesteś szczery nie tylko z innymi, ale i z samym sobą. W końcu natłok negatywnych myśli cię wykańcza i po prostu...
- Po prostu co? Pęknie mi czaszka, eksploduje mi mózg?
- I po prostu popełniasz samobójstwo.
Dean zastanowił się nad tym i niewiedząc czemu, nie umiał tego przyjąć do wiadomości, było to dla niego jak abstrakcja, jakby pierwszy raz w życiu słyszał o jakichkolwiek zaklęciach.
- Ej, dobra, na pewno nie jest aż tak źle. To musi być po prostu jakieś powikłanie.
- Dean, to żadne powikłanie. Musimy coś z tym zrobić, inaczej przeżyjesz co najwyżej kilka dni.
Blondynowi na chwilę zakręciło się w głowie, aż musiał oprzeć się o blat stołu.
- Idź się połóż. Gdy Sam wróci, poszukamy razem jak można odwrócić zaklęcie.
- Stary, spałem dwa dni.
- Zgaduje, że nadal jesteś śpiący. Według tego - powiedział, wskazując palcem na książkę - tak powinno być.
I faktycznie tak było. Blondyn jednak nie potrafił się przyznać, chociaż coś w nim bardzo tego chciało. Bez słowa udał się do swojego pokoju. Usiadł na łóżku, a jego myśli automatycznie zaczęły przybierać zły tor. Zdjął spodnie, zostając w samych bokserkach, położył się i próbował zasnąć, chociaż ból głowy był nie do zniesienia. Zaczął powoli i stopniowo układać myśli w kolejności chronologicznej. Przypomniał sobie swoją mamę, to, jak ratował małego Sammyego z płonącego domu, gdzie zginęła Mary Winchester, która jeszcze chwilę wcześniej szeptała mu do ucha, jak bardzo go kocha, a on odpowiadał jej to samo, z iskierkami dziecięcego szczęścia w oczach. Jeszcze chwilę wcześniej mówił Samowi "dobranoc" i ściskał jego małą rączkę, uśmiechając się do niego i ciesząc się, gdy on robił to samo. To były ostatnie chwile normalnego życia, jakie pamiętał. Później było tylko gorzej. Ojciec, który desperacko stara się odnaleźć coś, co zabiło jego żonę. Dean obserwował, jak powoli się stacza, jak coraz bardziej sięga dna. Jednocześnie był świadkiem tego, jak Sammy dorasta, co było w tamtym momencie jedynym pozytywnym aspektem jego życia - patrzeć jak jego młodszy braciszek rośnie jak na drożdżach. Wychowywanie go było ciężkie, ale Dean nigdy się nie skarżył. Zdawał sobie sprawę, że tak musi być, a każdy uśmiech małego Sama wynagradzał mu wszystkie starania. Być może to właśnie przez to przeżycie jeszcze bardziej bolało go to, gdy Sam go zawodził. Nie oczekiwał od niego nic w zamian za te wszystkie lata, ale to po prostu bolało. Patrzenie jak osoba, która niegdyś uśmiechem sprawiała, że twój dzień staje się lepszy, wystawia cię do wiatru, czasami nawet wręcz nie pamięta o twoim istnieniu. To naprawdę okropne uczucie, którego Dean nigdy nie potrafił znieść. Blondyn wiedział, że nie jest święty, ale starał się, do jasnej cholery, starał się najlepiej jak mógł. Dla Sama trafił do Piekła, tego okropnego miejsca, które wywoływało u niego ciarki na samą myśl. Pamiętał wszystkie krzyki dusz, które torturował, ich błagania o szybką śmierć. W tamtym momencie był nieugięty, robił to wszystko z zimną krwią i bez zawahania. Teraz na samą myśl łzy napływały mu do oczu. Przed tym był przekonany, że mimo wszystko jest dobrym człowiekiem. Później przestał, jego szacunek do samego siebie stopniowo malał, osiągając niemal dno. Liczyło się dla niego szczęście innych, o swoim nawet nie próbował myśleć. O ile ono w ogóle istniało. Mimo tego wciąż zachowywał się jak egoista, czego za każdym razem cholernie żałował.
Najtrudniej było mu zapomnieć moment, w którym powiedział Castielowi, że nie może zostać w bunkrze, gdy brunet był już człowiekiem. I wiedział, że powinien to zrobić, ale nie w ten sposób, nie dając mu żadnych wskazówek, pieniędzy, miejsca do schronienia, NIC. Zostawił go na pastwę losu. Gdy odchodził, Dean już wtedy czuł, że postępuje źle. Chciał krzyknąć do niego żeby wrócił, przeprosić i powiedzieć, że chce, żeby został tutaj na cholerną wieczność. Zamiast tego patrzył jak idzie przed siebie i czuł w kościach, że Castiel wtedy płakał. Nie mógł tego zauważyć, czy nawet usłyszeć, ale czuł to gdzieś wewnątrz siebie, a to skutecznie raniło mu serce. Do teraz nie potrafił zrozumieć, dlaczego Cas tak po prostu mu wybaczył, bez najmniejszego zawahania. A on i tak nigdy go za to nie przeprosił. Później Mary... jego mama, która wróciła. Dean nie potrafił opisać szczęścia, jakie towarzyszyło mu, gdy spotkał swoją mamę po tak długim czasie. Czuł, jakby znów miał cztery lata, jakby to wszystko co do tej pory się stało, tak naprawdę nigdy się nie wydarzyło. Niestety jego szczęście nie trwało długo. Mary odeszła, tłumacząc się, że "potrzebuje przestrzeni", po czym nigdy więcej się nie odezwała. Jego serce pękło, nie potrafił sobie z tym poradzić do tego stopnia, że przez dwa dni nie wychodził z pokoju. Wiedział, że Sam i Cas się martwią, ale nie był w stanie się tym przejąć. Nie umiał tego przeżyć w normalny sposób, nie potrafił zapomnieć tego momentu, kiedy Mary, wychodząc, trzasnęła drzwiami, a Winchester aż wzdrygnął. To było za dużo.
Dean nagle podniósł się do siadu. Spojrzał na zegarek, który wskazywał trzecią dwanaście. Nie miał pojęcia, czy spał, czy to wszystko co widział to były tylko projekcje jego myśli. Wstał i wyszedł z pokoju. Wiedział co chce zrobić, ale nie wiedział czemu. Czuł potrzebę, tak cholerną, że miał wrażenie, jakby jego życie od tego zależało, że jakby tego nie zrobił, jego czaszka by eksplodowała.
Podszedł do drzwi Castiela i zaciął się. Jego zdrowy umysł nadal walczył z zaklęciem, ale w końcu się poddał. Zapukał do drzwi, uchylił je i ujrzał Casa, który ku jego zaskoczeniu, nie spał. Siedział po turecku, z zapaloną lampką i książką na kolanach, w samej koszuli i bokserkach. Gdy Cas zobaczył blondyna, zrobił wielkie oczy.
- Dean? Coś się stało? - Starał się brzmieć naturalnie, ale nie dało się zaprzeczyć, że takie sytuacje po prostu się nie zdarzały.
- Przepraszam, że przeszkadzam Cas... - Usiadł na łóżku, a gdy brunet to dostrzegł, odłożył książkę i usiadł obok niego. Widział, że coś jest ewidentnie nie tak, jak powinno.
- Nie przeszkadzasz. Mów o co chodzi.
- Ja po prostu... Boże, nie wiem nawet od czego mam zacząć. Chyba od przeproszenia cię.
- Mnie? Nie zrobiłeś mi nic złego.
- Zrobiłem Cas, bardzo wiele. Zaczynając od tego, że wyrzuciłem cię z bunkra. Przepraszam cię. Jestem idiotą, nie myślałem wtedy racjonalnie, byłem zaślepiony przez tego cholernego anioła. Wyrzuciłem cię na bruk, a ty tak po prostu mi wybaczyłeś, bez żadnego zawahania. Cas, ja nie chciałem, tak strasznie nie chciałem... - Dean oparł głowę o tors Castiela.
Brunet chciał odpowiedzieć, ale zanim poskładał zdanie, mężczyzna podniósł głowę i zaczął mówić dalej.
- Nienawidzę tego, że zawsze wszystko psuję, jestem cholernym pasożytem, wyciągającym tylko to co najlepsze, sprawiając, że inni przez to cierpią. Gdyby nie ja, Sammy byłby teraz ustatkowanym prawnikiem, pewnie ożeniłby się z Jess, mieliby dzieci. Ty z kolei nigdy byś nie upadł, nie stracił swoich mocy. Nadal byłbyś aniołem pana. To mnie męczy Cas... męczy mnie ból, strata. Gdy Ciemność przywróciła mamę czułem, że los jednak coś kurwa dla mnie ma. Ale myliłem się, och, jak bardzo się myliłem. Nienawidzę tego, nie umiem pozbyć się tego z mojej głowy. - Z jego policzków pociekły łzy, a brunet nawet nie próbował udawać, że nie zszokował go stan przyjaciela.
Nigdy w życiu nie widział mężczyzny w takiej złej formie. Nawet by nie podejrzewał, że łowca jest w stanie osiągnąć szczyty załamania. Wiedział, że to tylko zaklęcie. Z drugiej strony jednak zdawał sobie sprawę, że wszystko co mówi blondyn, choć wypowiedziane z przymusu, jest szczere. Objął Deana i przyciągnął do siebie, zamykając w uścisku.
- Nie radzę sobie Cas... - Winchester położył dłonie na jego klatce piersiowej i szlochał, jakby nie płakał od stuleci.
Zapewne tak też było. Brunet jedną dłonią głaskał włosy Deana, starając się go minimalnie uspokoić.
- Ciii, Dean, spokojnie. Jestem tutaj - szeptał mu do ucha.
Dean ściskał w dłoni koszulę Casa, ale anioł nie zwracał na to uwagi. Wiedział, że łowca musi dać się ponieść emocjom, by odreagować i odpocząć choć minimalnie.
- C-Cas, ja... - Starał się coś powiedzieć, ale nic nie przechodziło mu przez gardło. Chciał wyrzucić z siebie jeszcze tą jedną, ostatnią rzecz. - Kocham cię Cas.
Były anioł w tym momencie ponownie zrobił wielkie oczy. Potrzebował chwili na ułożenie w głowie tego, co usłyszał, jednak Winchester nie dał mu tej chwili.
- Byłeś... cholera, byłeś zawsze, kiedy cię potrzebowałem, zawsze starałeś się mnie zrozumieć. Jesteś najlepszą osobą jaką kiedykolwiek poznałem i nie obchodzi mnie to, że jesteś w pewnym sensie aniołem, że nie jest w stu procentach człowiekiem. Jeśli w moim życiu kiedykolwiek chodziło o szukanie szczęścia, to znalazłem je, gdy poznałem ciebie. - Dean odsunął się i spojrzał prosto w błękitne oczy Castiela, które tak pięknie wyglądały, oblane złotym światłem lampy.
Zaczął się do niego przybliżać, ignorując reakcje bruneta. Cas jednak nie zamierzał się odsuwać. Nie umiał opisać jak wielkie szczęście, a zarazem niepokój czuł w tej chwili. Tak bardzo kochał Deana, nie mógł go tak po prostu stracić przez zaklęcie. Nie teraz.
Ich usta złączyły się, tak naturalnie, jakby robili to od lat. Dean chwycił za policzki Castiela i zwilżył jego wargi, niemo prosząc, by je rozchylił, co ten uczynił bez zawahania. Blondyn zaczął rozpinać koszulę anioła tak szybko, jak umiał. Cas chciał coś powiedzieć, ale zamiast tego jęknął przeciągle, gdy poczuł usta Deana na swoim sutku. Położył dłonie na jego szyi i rozkoszował się przyjemnością, jaką dawał mu wilgotny i zwinny język. Blondyn napierał na Castiela, póki ten nie położył się na plecach, by móc usiąść okrakiem na jego biodrach. W końcu przeszedł z pocałunkami na brzuch, całując po kolei wszystkie blizny, jakie Cas posiadał, które w większości powstały z winy Deana, mimo, że nie były zrobione przez niego. Nieoczekiwanie znów przeniósł się na usta, całując bruneta tak namiętnie, jakby jutro miało nie nastać. Jego ręce w tym czasie zsuwały bokserki Castiela, w czym ten mu pomógł, unosząc biodra do góry. I gdy już udało mu się zdjąć ubranie mężczyzny, jedną dłonią złapał jego penisa, a ten w odpowiedzi głośno jęknął, prosto w jego usta, co niesamowicie podnieciło Deana. Bardzo powoli zaczął obciągać Castielowi, delektując się dźwiękami, które anioł z siebie wydawał. A kiedy zdał sobie sprawę, że nie wytrzyma dłużej, odsunął się od Casa i z zawrotną prędkością ściągnął z siebie bokserki. Chwycił nogi Casa nad zgięciami kolan i rozłożył je, a brunet oplotł je wokół tułowia blondyna. Winchester nawilżył śliną swoje dwa palce i wsunął je powoli w Casa, który bez problemu je przyjął. Wiedział, że musi być odprężony, chociaż i tak towarzyszył mu lekki ból, na szczęście nie na długo. Kiedy Dean dołożył jeszcze trzeci palec, Castiel sapnął i położył rękę na szyi Winchestera.
- Dean, proszę... - wyszeptał, głosem pełnym pożądania. Mężczyzna uśmiechnął się, wyjął z Casa swoje palce i ponownie je nawilżył, by móc przenieść ślinę na swojego członka, w dość sporej ilości. I kiedy uznał, że jest jej już wystarczajaco dużo, zaczął wsuwać się w byłego anioła, nasłuchując jego cichych jęków. Kiedy dotarł do końca, odczekał chwilę i zaczął się w nim poruszać, powoli i z wyczuciem. A kiedy Cas poczuł, że członek Deana dotknął go w to jedno, najczulsze miejsce, wręcz krzyknął, nie umiał tego powstrzymać. Dean czując, że Cas coraz bardziej się w tym zatraca, przyspieszył swoje ruchy. Brunet zaczął głośno jęczęć, nie przejmując się, że w tym samym czasie za ścianą śpi Sam, który wrócił po fałszywym wampirowym alarmie. Uniósł głowę do góry i spojrzał na Deana. Na jego idealnych rysy twarzy malowało się podniecenie.
- D-Dean, Dean! - wysapał resztkami sił prosto w twarz blondyna, który w tym samym momencie złapał członka anioła, ściskając go mocno i przysuwając się bliżej, by mieć lepszy dostęp do ust bruneta. Po ostatnim, przeciągłym jęku w swoim gardle poczuł ciepły płyn na swojej dłoni. A kiedy mięśnie Casa zacisnęły się na jego penisie, również nie wytrzymał, wydając z siebie jeden, przeciągły jęk i kończąc wewnątrz bruneta. Opadł na niego powoli i wcisnął twarz w zagłębienie jego szyi. Oboje oddychali ciężko, potrzebowali chwili na dojście do siebie.
- Ja też cię kocham, Dean - odrzekł Cas.
Zarzucił blondynowi ręce na szyję i przyciągnął go do siebie. Chciał dać mu poczucie bezpieczeństwa, tak, aby łowca poczuł, że nie jest sam. Dean uniósł się lekko na łokciach i spojrzał prosto w oczy Castiela.
- Jak to możliwe, że zakochałeś się w kimś takim jak ja? - skrzywił się, mówiąc to, jakby coś ukłuło go prosto w serce, a Cas dopiero wtedy zrozumiał, uderzyło go gdzieś głęboko w środku, to jak bardzo Winchester nienawidził samego siebie.
- Dean, jesteś najlepszym człowiekiem, jakiego poznałem. Wyciągnę cię z tego, obiecuję, nie będziesz się tak czuł. - Odgarnął kosmyk włosów z czoła Winchestera, który wyglądał, jakby miał się zaraz rozpłakać.
Zamiast tego oparł swoje czoło o czoło Castiela i pocałował go, tym razem delikatnie i powoli. Przymknął powieki i na powrót położył się obok anioła, obejmując jego tors.
***
Castiel obudził się wcześnie rano, około szóstej, kiedy Dean jeszcze spał, kurczowo wtulony w jego ciało. Brunet chciał wstać, ale nie miał serca budzić Winchestera, więc postanowił przeczekać, aż przyjaciel się obudzi.
Myślał o ostatniej nocy i tym, co się wydarzyło, tym co usłyszał. I choćby nie wiadomo jak bardzo próbował, nie umiał w pełni tego zrozumieć. Jeszcze wczoraj czuł się, jakby otrzymał dar od losu, jakby sam Bóg uśmiechnął się do niego i powiedział "To dla ciebie, Castielu. Nie zmarnuj tego". Twarz anioła rozświetlił uśmiech, a wzrok powędrował w kierunku Deana. Cas nie mógł oprzeć się pokusie i zaczął delikatnie bawić się włosami Winchestera. Najgorsze było to, że to wszystko nie potrwa długo. To chyba bolało najbardziej.
Dean przekręcił się na drugi bok, puszczając ciało mężczyzny, który uznał to za idealną okazję, by wstać. Nałożył na siebie spodnie i zapiął koszulę, po cichu wychodząc z pokoju. Był pewien, że na dole zastanie Sama, który nie machnie tak po prostu ręką na to, co słyszał w nocy. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z konsekwencji.
- Cześć Sam - przywitał się, wchodząc do pomieszczenia.
- Hej Cas. - Sam wyraźnie gryzł się w język, próbując nie skomentować nocnego incydentu Casa i Deana. Rzecz jasna, i tak mu się nie udało. - Widzę, że to zaklęcie jednak ma jakieś pozytywne aspekty. - Na jego twarzy zagościł uśmiech, a Cas nieco się speszył.
- Wiesz, że to nie potrwa długo, prawda? - zapytał, momentalnie poważniejąc łowca.
- Tak, wiem... - Castiel ponownie posmutniał.
Nie chciał tego, ale dobrze wiedział, że jeśli nic z tym nie zrobią, Dean umrze. Jak na zawołanie Castiel usłyszał z góry krzyk Deana i skrzywił się.
- Idź do niego. Ciebie potrzebuje w tej chwili bardziej - rzucił Sam, uśmiechając się w stronę mężczyzny.
Ten bez słowa pobiegł w stronę pokoju. Gdy wszedł do środka zobaczył łowcę, który wił się z bólu na podłodze więc ponownie uklęknął obok, zgarniając go w ramiona.
- Dean, Dean... - wyszeptał.
Dean przycisnął się do niego i w obu dłoniach ścisnął jego koszulę.
- Cas, zabierz to ode mnie... zabierz, ja nie chcę tak żyć, proszę... - wypowiedział, prawie krzycząc.
Miotał się w ramionach Castiela. Czuł, jakby jego mózg miał eksplodować.
- Ciiii, spokojnie, już niedługo wszystko ustanie, obiecuję.
***
Sam i Cas przygotowywali zaklęcie, podczas gdy Dean nadal siedział w pokoju. Anioł wolał go tam zostawić. Bał się, że Dean może zacząć być zbyt szczerym także w stosunku do swojego brata, a to prawdopodobnie nie skończyłoby się szczęśliwie. Mieli już wszystko, pozostało wrzucić tylko ostatni składnik, kiedy Cas nieoczekiwanie przerwał.
- Sam... daj nam jeszcze pięć minut. Proszę. Pójdę do niego, a ty odczekaj i zakończ to.
- Nie ma problemu. Idź. - Sam doskonale rozumiał Castiela, nie miał nic przeciwko temu wszystkiemu, a wręcz mógł powiedzieć, że się cieszył. Niestety nie na długo.
Cas podziękował Samowi w duchu i udał się do swojego pokoju, w którym obecnie przebywał Dean. Nie potrafił się z tym pogodzić, ale jednocześnie wiedział, że nie ma innego wyjścia.
- Hej Dean - przywitał się anioł, wchodząc do pomieszczenia. - Jak się czujesz? - zapytał, siadajac obok blondyna.
- Nie najlepiej... - odpowiedział z rezygnacją w głosie.
- To nic Dean. Razem z Samem już wszystko mamy. Za chwilę ból ustanie... ale zanim, to chciałem ci coś powiedzieć.
- Co takiego? - Winchester spojrzał na niego z zaciekawieniem. Castiel chwycił w jego dłonie w swoje i złączył je razem. - Chciałem ci tylko powiedzieć, że... jesteś najcudowniejszą osobą jaką poznałem. Nigdy nie powinieneś źle o sobie myśleć. Nie ma ludzi idealnych, a tobie i tak do ideału jest najbliżej. Kocham cię Dean. I tak cholernie bym chciał, żebyś to pamiętał...
- Cas, będę pamiętał.
- Nie będziesz Dean.
- ...o czym ty mówisz? - W oczach Deana, na samą myśl zabłyszczały łzy. - Castiel, jak mógłbym o tym zapomnieć?
- To zaklęcie... gdy się je odwraca, nie pamięta się nic, co się działo. A ty już nie będziesz umiał przyjąć tej myśli do wiadomości, bo przez tyle lat ją od siebie odsuwałeś, ona siedzi tak głęboko w tobie, że nie umiesz jej już samodzielnie wydobyć.
- Co... Cas, ja tak strasznie cię kocham... - wyszeptał Dean.
- Wiem Dean. I będę o tym pamiętał.
- Nie mógłbyś... jakoś mi tego uświadomić, gdy już wrócę do normalności?
Cas nie odpowiedział. Minęło równe pięć minut. Lekko wzdrygnął, gdy zobaczył, jak ciało łowcy rozbłyska jasnym światłem. Gdzieś wewnątrz nadal wierzył, że jednak będzie pamiętał.
Po kilku sekundach ciało Deana przygasło, a blondyn spojrzał na Castiela z przerażeniem.
- Cas? Co my tutaj robimy? Przecież... przecież byliśmy z Roweną, co się stało? - Winchester nerwowo rozglądał się wokół siebie.
- To... nic takiego. Zemdlałeś, przynieśliśmy cię tutaj.
- Jak to? A co z tym jej zaklęciem?
- Najwidoczniej źle odmierzyła składniki.
- Z Samem wszystko w porządku?
- Tak, siedzi na dole. Lepiej do niego idź.
Dean poklepał przyjaciela po ramieniu i wstał, po czym wyszedł z pokoju. Castiel podążył za nim wzrokiem, a później jeszcze przez dłuższą chwilę patrzył w stronę otwartych drzwi. Po jego policzku spłynęła pojedyncza łza.
Kiedyś odważy się to powiedzieć.
Jakość: | 50 | Popularność: | 164 |
Wsparcie: | 0 | Ocena i wartość ocen: | 5 |
Wyróżnienia/kary: | 0 | Komentarze i wybory: | 22 |
W trwającej akcji twórca dla tego fandomu uzyskał skuteczność % ( polecanych postów z napisanych w tym fandomie) |