ZALOGUJ SIĘ I DOŁĄCZ DO TEGO FANDOMU!
Z osmańskiej niewoli mogli Cię uratować bogaci krewni lub szczęśliwy przypadek. Kilku Polaków miało jednak lepszy pomysł – brawurową ucieczkę! Porywali galery, mordowali oprawców, przebierali się za mnichów… istnieją nawet relacje o naszym rodaku, który uciekł balonem!
Najsłynniejszym Polakiem, który wymknął się Osmanom, jest prawdopodobnie Marek Jakimowski. W 1620 roku został wzięty do niewoli w bitwie pod Cecorą i sprzedany na galery. W 1623 lub 1627 roku stanął na czele buntu, przejął okręt, zgubił turecki pościg i szczęśliwie dotarł do Italii.
Okazuje się jednak, że Jakimowski nie był jedynym mieszkańcem Rzeczpospolitej, żegnającym się z niewolą w stylu rodem z awanturniczej powieści. Oto kilka podobnych historii.
Lina we flaszy.
Mało który polski dowódca tak dał się we znaki Turkom, jak książę Samuel Korecki. Dbał o to, aby Mołdawia pozostała w polskiej strefie wpływów. Osadził na tamtejszym tronie propolskiego kandydata Aleksandra Mohyłę i przez kilka miesięcy stawiał opór Turkom, niezadowolonym z takiego obrotu sprawy.
Koniec końców jednak w 1617 roku dostał się do osmańskiej niewoli. Wprawdzie przebrał się za prostego żołnierza, lecz i tak został rozpoznany. Przewieziono go do Konstantynopola.
Sułtan zaoferował mu wolność i wysokie stanowisko w osmańskiej armii w zamian za przejście na islam. Korecki odrzucił propozycję. Uwięziono go w twierdzy nad Bosforem. Być może w Rumeli Hisarı, gdzie, według legendy, z jednej z jej baszt wyrzucano niewierne żony sułtanów, zaszyte w skórzany worek napełniony kamieniami.
Korecki postanowił opuścić więzienie w inny sposób. Jako że pochodził z bogatej rodziny, w normalnych warunkach Turcy dostaliby okup, a książę Samuel pomachał im na pożegnanie i wrócił do Rzeczpospolitej. Tyle że muzułmanie nie zgodzili się zwrócić mu wolności za pieniądze – tak bardzo dał im się we znaki. W takiej sytuacji musiał zwrócić ją sobie sam.
Więzień otrzymywał od krewnych i znajomych różne podarki, którymi dzielił się ze strażnikami. Zwłaszcza, gdy przysyłano alkohol. Nie oponowano zatem, gdy pewnego dnia zjawił się Grek, wysłannik podczaszego koronnego Mikołaja Sieniawskiego, z flaszą wina dla Koreckiego. Jednak tym razem w butelce nie było zacnego trunku, lecz… sznur i żelazna piłka.
Kiedy w listopadową noc 1618 roku zmożona alkoholem straż znajdowała się w objęciach Morfeusza, książę Samuel Korecki przepiłował trzy żelazne kraty, spuścił się po linie i pobiegł do Konstantynopola. Tam skrył się u pewnego mnicha.
Osmańskie służby z wielką zawziętością szukały polskiego szlachcica. Korecki był cierpliwy. Przeczekał dwa miesiące u swojego gospodarza, a dopiero potem, udając kupca, ruszył w kierunku Italii, a stamtąd do Polski.
Książę Samuel na swoje nieszczęście pragnął się zemścić. Niestety, w 1620 roku w bitwie pod Cecorą ponownie dostał się do tureckiej niewoli. Tym razem pilnowano go dokładniej i zadbano, by już nigdy nie wyszedł na wolność. W 1622 roku został zamordowany w więzieniu.
Szable w skrytce!
Szlachcic Jan Wołkowski spędził dwanaście lat w wojsku, aż dostał się do tatarskiej niewoli. Sprzedany do Turcji, wylądował na galerze. Miał nieco szczęścia w nieszczęściu – nie musiał wiosłować, lecz służył w ładowni, a kajdany zakładano mu jedynie w nocy.
Nie docenił „łaskawości” oprawców. Wręcz przeciwnie: chciał uciekać. W swój plan wtajemniczył towarzysza niedoli, Włocha Bartolomea Trillę. Znaleźli na pokładzie dwie zapomniane przez żołnierzy szable. Dobry punkt wyjścia, jednak musieli być cierpliwi i czekać na właściwy moment.
Dopiero kilka miesięcy później mogli przejść do działania. Był 21 grudnia 1630 roku. Ich galera stała przy niezamieszkałej części wybrzeża Anatolii, gdzie kapitan chciał zebrać zapasy drewna.
Część Turków wzięła ze sobą kilkudziesięciu niewolników i udała się w głąb lądu. Na pokładzie zostało sześćdziesięciu muzułmanów, drugie tyle zakutych galerników plus kilkunastu rozkutych, mających ładować drewno w ładowni. To była okazja!
Ośmiu niewolników, w tym Wołkowski i Trilla, uzbrojonych w dwie szable, pałki i kule armatnie, zaatakowało Turków. Udało im się zaskoczyć oprawców, a później rzucić szable skutym galernikom.
Wrzaski usłyszano na lądzie. Połowa niewolników, ścinających drzewo, pobiegła w kierunku galery. Pozostali zamarli, obawiając się, że w razie niepowodzenia buntu mogą spotkać ich, nazwijmy to delikatnie, nieprzyjemności, z wbiciem na pal włącznie. I to ich zgubiło.
Większość uciekających szczęśliwie dobiegło galery. Muzułmanie zagrodzili drogę niezdecydowanym i ich wymordowali. Jak to ujął autor relacji o buncie Wołkowskiego, „ścinacze Turków” nie mogli pomóc „ścinaczom drzew”. W dodatku zerwał się wiatr, tak więc nie można było tracić ani chwili. Odcięto liny kotwiczne i wypłynięto na pełne morze. Wprawdzie był to najgorszy okres do żeglugi po Morzu Śródziemnym, ale nie było innego wyjścia.
W styczniu 1631 roku buntownicy dotarli na Maltę, gdzie sprzedali galerę Kawalerom Maltańskim. Tam byli niewolnicy się rozdzielili. Francuzi, Włosi, Hiszpanie, Chorwaci i Grecy zostali na wyspie. Polacy na czele z Wołkowskim ruszyli w dalszą drogę. W marcu 1631 roku dotarli do Rzymu, później zaś wrócili do Rzeczpospolitej.
Galera bez wioseł!
Kiedy Wołkowski i jego towarzysze witali się z rodzinami, na innej osmańskiej galerze znowu podniósł się bunt, a na jego czele znowu stanął Polak – szlachcic Bazyli Rohatyński. Jego historia była dość typowa. Wzięty do niewoli tureckiej odmówił przejścia na islam, więc wylądował na galerze, z której chciał jak najszybciej uciec. Pomysł miał prosty: wymordować w czasie snu 128-osobową turecką załogę.
Rohatyński wciągnął do spisku kilku niewolników. Wiadomo było, że w miarę rozwoju akcji reszta przyłączy się do buntu. W nocy z 23 na 24 maja 1631 roku przystąpili do działania. Galera stała w porcie Chios, a Turcy spali w najlepsze, upojeni alkoholem.
Buntownicy, uzbrojeni w cztery szable, trzy tasaki, dwa rożny i kilka arkebuzów, przystąpili do krwawej pracy. Zabili dziewięćdziesięciu sześciu Turków, trzydziestu dwóch wzięli do niewoli i zakuli w kajdany. Już mieli odpływać, kiedy zorientowali się, że… nie mają wioseł.
Te zaś zdeponowane były zwyczajowo na czas zimy na lądzie, od którego stojąca na kotwicy galera była dosyć oddalona. Był to bowiem maj i sezon żeglugowy dopiero się rozpoczynał na Morzu Śródziemnym. Fakt, że galera była „nieuzbrojona”, czyli pozbawiona wioseł, wpłynął na brak czujności ze strony Turków, którzy nie zakuli niewolników, a w trakcie pijaństwa zapomnieli wystawić warty – pisze historyk Andrzej Dziubiński, odkrywca relacji o buncie Rohatyńskiego.
Skoro jednak przejęło się galerę, nie można było się wycofać. Pod osłoną nocy podpłynięto na szalupie do magazynu na lądzie i zaczęto wynosić wiosła. Każde z nich ważyło około stu trzydziestu kilogramów, a potrzeba było pięćdziesiąt dwie sztuki! Kiedy z magazynu wyniesiono wszystkie i nadal brakowało, „pożyczono” kilka z sąsiedniej, pustej galery.
Na szczęście Rohatyńskiemu i reszcie udało się im uciec. Po czternastu dniach wylądowali na Sycylii. Później jeszcze tylko kwarantanna zarządzona przez tamtejszego wicekróla, procesja dziękczynna do Madonny w Trapani, wizyta w Rzymie – i Rohatyński ze swoimi rodakami, których nie brakowało na galerze, mógł wracać do ojczyzny.
Polski hrabia ucieka balonem?
Ta historia miałaby potencjał najbardziej widowiskowej ucieczki Polaka z tureckiej niewoli. Niestety, polski akcent jest najpewniej efektem pomyłki, lecz wspomnieć o tym wydarzeniu też warto.
Turecki historyk Nedżib Asym pisał, że niejaki Zambecari, polski hrabia, służący we flocie hiszpańskiej, dostał się do tureckiej niewoli i został przewieziony do Stambułu. W 1790 roku uciekł skonstruowanym przez siebie balonem, wzbudzając wśród miejscowych podziw i zarazem przestrach. W tureckiej stolicy nigdy wcześniej nie widzieli „wielkiej kuli ognistej”, unoszącej się w powietrzu.
To oczywiście apokryficzna opowieść – stwierdził Pierre Oberling, zajmujący się historią tureckiej aeronautyki. Francesco Zambeccari (przez dwa „c”) w rzeczywistości był Włochem, owszem latał balonami, lecz z Polską raczej nie miał nic wspólnego. Bardziej interesujący jest fakt, że w tej opowieści uznano, że jak ktoś widowiskowo ucieka z tureckiej niewoli, to z pewnością był Polakiem.
A może samo się ułoży?
Wielu niewolników z Rzeczpospolitej nie miało tyle szczęścia, co opisani Polacy. Albo ich próby buntu kończyły się niepowodzeniem (co mogło oznaczać śmierć w męczarniach), albo czekali, że los sam się odmieni. Mogli wszak spotkać na swojej drodze trynitarzy, zajmujących się wykupem jeńców, albo… królewicza.
W 1625 roku królewicz Władysław (późniejszy Władysław IV), peregrynujący po Europie, zatrzymał się w porcie w Livorno. Przypadkiem cumowała tam galera – Włosi zdobyli ją na Turkach, ale galernikom nie zwrócili wolności, traktując ich jako „część inwentarza”.
Wśród nieszczęśników znajdowali się mieszkańcy kresów Rzeczpospolitej. Jak wspominał jeden z pamiętnikarzy: Między więźniami, którzy na galerach byli, nalazło się ośm Ruśniaków naszych i wolnością ich darowano za prośbą królewica[!] jegomości.
Materiał z ciekawostkihistoryczne.pl