Każdy ma (lub będzie miał!) w życiu wspomnienia z takich koncertów, że głowa mała. Takich, przez które nie śpi się tydzień przed i tydzień po. Bo po co spać? Ba, czasem ma się wrażenie, że nie będzie się już nigdy potrzebowało snu, bo przecież sen jest dla słabych... Tyle endorfin, zdartych głosów, łez... Koncerty są jednymi z najpiękniejszych wspomnień z mojego życia, dlatego dzisiaj postanowiłam przypomnieć sobie jeden z nich ;))
Nabrałam dziś ochoty na powrót do przeszłości. Usiadłam z ciepłą herbatą i patrząc na śnieg za oknem wróciły wspomniania z 14.03.2010r. Cofnęłam sie jednak do początku. Oglądałam stare zdjęcia, filmiki, płyta `Schrei`leciała w tle. Zdałam sobie sprawę, że to wszystko było już tak dawno temu... Te początki, kiedy wystarczała przegrana płyta i kilka wydrukowanych zdjęć. Kiedy jedną piosenkę można było słuchać całymi dniami, a jeden klip znało się na pamięć co do sekundy. Kiedy pisało się opowiadania i niesamowicie wierzyło w to wszystko. Kiedy przeżywało się każde wydarzenie maksymalnie emocjonalnie, bez spojrzenia na nie trzeźwym okiem. Wtedy wszystko było takie proste. Byli Oni, zwykli, a jednak doskonali, dla których zrobiłoby się wszystko, by móc wyjechać do Niemiec i zobaczyć Ich przez ułamek sekundy. Byli Oni, którzy przed każdym większym występem obgryzali paznokcie za kulisami, a po wyjściu na scenę dawali najlepsze spontaniczne show jakie kiedykolwiek widział mój nastoletni świat. Byli Oni, którzy niezależnie od czasu i miejsca byli zawsze tymi samymi, ubranymi w podarte dżinsy i brudne adidasy Iskierkami, czterema żywiołami, które tworzyły tak niezwykle naturalną, nieprzekolorowaną, autentyczną całość - Tokio Hotel.
Pod halą byłyśmy już o 11.00 i od razu zostałyśmy skatalogowane, takie fanclubowe zagrywki - 394-396. Zaraz o 12.00 sprawdzanie obecności. Jak kogoś nie było, zostawał wykreślony, a na jego numerek wpisywano inną osobę. Jak dla mnie głupota totalna. O 14.00 sektorowi Fan Zone rozdawano bransoletki u organizatorów, Good Music. Wyciągnęłyśmy bilety i podeszłyśmy jak najbliżej, żeby szybko się wepchnąć i mieć spokój. W końcu się udało - dostałyśmy czarne wodoodporne bransoletki z logo TH i napisem Fan Zone. Gdy opuściłam namiot już z bransoletką na ręce, usłyszałam krzyk. Nie byle jaki krzyk. Euforyczny. Jakby niebiosa się otworzyły i na ziemię zstąpił sam zbawca... `PRZYJECHALI!`. Stanęłam jak wryta. Z moich ust padło tylko jedno słowo - `BIEGNIEMY!`. Na nic więcej nie było mnie wtedy stać, liczyła się każda sekunda. Setna sekundy! Pobiegłyśmy jak tylko mogłyśmy najszybciej na tył hali. Obiegając ją przy okazji, chcąc nie chcąc, dookoła... Taki fitness, wiecie ;) Stał tam ich tourbus, którego wcześniej widziałam jak przejeżdżał obok Atlas Areny. Byłysmy tak tylko my i jakieś 2 inne dziewczyny, których nie znałyśmy. Ochroniarze kazali nam się cofnąć. Cały czas z kimś rozmawiali i dostawali polecenia. Powiedzieli, że jak się nie odsuniemy tak, żeby nie było nas widać, to zespół nie wyjdzie. Odsunęłyśmy się trochę do barierek zgodnie z instrukcjami i przykucnęłyśmy na śniegu. Kolanami! Wreszcie wyszli. Pierwszy szedł Bill, z torebką taką samą, jaką miała Victoria Beckham (nadal mnie to śmieszy, sorry ♥). Drugi wyszedł Tom - jak zawsze w dresie. Zaraz za nimi Georg i Gustav, standardowo w jeansach i bez udziwnień. Gucio, jako jedyny, odwrócił się i rozejrzał. Pewnie domyślał się, że jakieś fanki muszą tam być - w końcu do tego są przyzwyczajeni. Jako jedyny zachował się naturalnie, spontanicznie i z luzem - spojrzał się i uśmiechnął. Starałam się to nagrać klęcząc w tym śniegu, jednak jak sie później okazało jakość jest marna max,bo moje ręce dostały jakiejś euforycznej trzęsiawki. Byłam w szoku, że po tylu latach miłości do nich, są tak blisko mnie. Tych emocji nie da się nawet opisać, tego nieopisanego szczęścia...
Około 15.30, teraz już oznaczone bransoletkami niezbędnymi do dostania się na halę znalazłyśmy się ponownie przy wejściu nr 2. Stałyśmy tam 4 godziny. CZTERY. GODZINY! Było strasznie zimno, nie czułyśmy już nóg, w dodatku ciągle padał śnieg. Gdyby nie glany chybabym tego nie przeżyła bez zapalenia płuc. Jednak mimo złych warunków pogodowych nie narzekałyśmy. Poznałyśmy wiele ciekawych osób, fanek z różnych części Polski. Była np. Honorata Skarbek, której prawie nikt wtedy jeszcze nie znał, i w zielonym berecie co chwilę poprawiała makijaż ;) Był także nieznany nam niestety z nazwiska osobnik płci męskiej, który ciągle powtarzał ` co nie?`, przez co nie dało się go nie zapamiętać.
Gdy wybiła godzina 18.00, kiedy to powinniśmy zostać wpuszczeni na halę, przestałyśmy śpiewać piosenki zespołu i zaczęłyśmy krzyczeć, żeby nas wpuścili. Ochroniarze jednak nie zamierzali tego uczynić. Nieustannie sobie z nas żartowali. Stwierdzili, że jeśli nam zimno, to mamy im zaśpiewać piosenki Tokio Hotel, bo ich nie znają. Dowcipnisie... A ja tam już stóp totalnie nie czułam, nie wiem czy jeszcze je miałam czy już ugrzęzły w którejś zaspie śniegu. O 18.30 otworzono bramki. Boże, co za chołota. Oczywiście o numerkach wszyscy zapomnieli, każdy myślał tylko o tym, żeby jak najprędzej się dopchać. Jednej dziewczynie w tym tłumie złamali rękę... Przy wejściu oprócz biletów sprawdzono nam także torebki - kazano wyrzucić butelki z piciem i jedzenie. Jak tylko znalazłyśmy się w środku, pobiegłyśmy przed siebie pytając wszystkich `którędy na Fan Zone?!`, jak totalne wariatki na dopalaczach. Pamiętam, że wtedy jakaś Niemka dała nam ulotki sklepu z gadżetami z oficjalnej strony zespołu. W końcu zbiegłyśmy schodami w dół, na płytę, a stamtąd wbiegłyśmy na Fan Zone. Stanęłyśmy pod sama sceną i czas się zatrzymał. Tyle czekania i w końcu się udało. Oni zaraz tu będą, na wyciągnięcie ręki - ta myśl była niewiarygodna, jej prawdziwość zaskakiwała. Cofnęłyśmy się
pod barierki oddzielające sektor Fan Zone od płyty i miałyśmy sto razy lepszy widok niż pod sama sceną - nie dość, że nadal miałyśmy ich blisko, to jeszcze widziałyśmy dokładnie całą scenę. Pamiętam, że śmiałam się przez łzy cieknące mi po policzkach... tyle czekania... O 19.30 był support. Jakiś DJ puszczał piosenki Panic! At the Disco, 30 second to mars, itp. Rozkręciła się niezła imprezka - wielu ludzi tańczyło, wszyscy mieli mega dobry humor. O 20.25 rozpoczął się koncert, na który tyle czekałyśmy.. Ten pisk... tego nie da się opisać, to to trzeba przeżyć. Nawet nie zauważyłam, kiedy z boków sceny wybiegli Tom i Georg. Cały czas płakałam. Swój wzrok skupiłam na wielkim złotym jaju, które pojawiło sie na środku sceny. Z jaja, nazwanego przez nas lewym jajem Toma, wyszedł Bill. Nad nim, za perkusją siedział Gustav. Nie, przepraszam, ja nie płakałam - ja ryczałam jak dziecko.
Jeden z najpiękniejszych dni mojego życia ... Jak Bill mówił `Loć` zamiast Łódź ♥
Humanoid akustycznie, Bill w świecącym stroju niczym owad, na motocyklu, Tom grający na fortepianie... - tego nie da się opisać. Teraz jak to wspominam to mega bawi mnie fakt, że pamiętam jak bardzo byłam wtedy w szoku, że Tokio Hotel na żywo wyglądają identycznie jak na plakatach... A niby dlaczego mieliby wyglądać inaczej? :D
I druga sprawa - samo polanie wodą sprawiało mi wtedy tyle radości, że szok - zostałam polana wodą najpierw przez Toma, tylko troszeczkę, później przez Gucia, który oblał mi całą twarz, a na końcu przez Georga, lecz także symbolicznie, że tak powiem - i nadal to pamiętam. Pamiętam jak krzyknęłam do przyjaciólki, że już nigdy nie umyje tej polanej ręki...
I zrozum tu człowieku fanki...
ahhh....
A wy jaki koncert wspominacie najlepiej? :>
Jakość: | 20 | Popularność: | 325 |
Wsparcie: | 4 | Ocena i wartość ocen: | 11 |
Wyróżnienia/kary: | 0 | Komentarze i reakcje: | 1210 |
W trwającej akcji redaktor dla tego fandomu uzyskał skuteczność % ( polecanych postów z napisanych w tym fandomie) |
Dzięki temu portalowi bardzo polubiłam ten zespół, od ich muzyki jestem obecnie uzależniona. Poluję na ich kolejny koncert w naszym kraju i mam nadzieję, że się w końcu doczekam i że będzie równie ciekawie tak jak na tym wydarzeniu, które ty opisałaś :)